MOCNY W GĘBIE | Jarek Szubrycht
Time 2021-10-16 07:05:53Web Name: MOCNY W GĘBIE | Jarek Szubrycht
WebSite: http://szubrycht.wordpress.com
ID:204682
Keywords:
BIE,MOCNY,Szubrycht,Jarek,Description:
keywords: description:Jarek Szubrycht Skip to primary contentSkip to secondary content„Zabicie świętego jelenia” to najmniej dziwaczny i najbardziej przejrzysty film Lantimosa. I chyba już mój ulubiony, bo mądrość mitów greckich i porządek świata w nich przedstawiony uważam za niedoścignione, za najbliższe prawdy o tegoż świata i naszej jako jego raczej biernych, ale ambitnych uczestników naturze.
[Uwaga, dalej będą drobiazgi, które ktoś może uznać za spoilery, ale przecież w greckiej literaturze i teatrze przebieg fabuły nie był najważniejszy – przecież wszyscy mity znali i wiedzieli, jak to się skończy.]
Wszystko tu jest jasne i bezlitośnie konsekwentne, a tropy podane są na srebrnej tacy, jeśli tylko pamiętacie, że Jorgos Lantimos jest Grekiem. Tytuł podpowiada więc mit o Kyparissosie, pupilku Apollina, który przypadkiem (!) zabił swojego ukochanego, świętego jelenia, przez co cierpiał tak bardzo, że został zamieniony w cyprys, symbol żałoby. W filmie wspomniany zostaje mit o Ifigenii – a więc córce króla Agamemnona, która miała zostać złożona w ofierze, by zapewnić pomyślne wiatry flocie ruszającej pod Troję. Już chyba bardziej wprost nie można? Owszem, można – słowo „tragedia”, które pada parę razy w dialogach, wystarczy odczytać nie we współczesnym, potocznym, ale klasycznym znaczeniu, by wiedzieć do czego to wszystko zmierza i jak MUSI się skończyć. A jak ktoś mitu o Kyparissosie (to mnie nie dziwi) lub wojnie trojańskiej (to już trochę) nie zna lub poznać nie chce, to może przypomnieć sobie choćby o Edypie (oczy, hello!), albo czymkolwiek z fatum w roli głównej – i już wszystko w filmie jasne, choć tak bardzo ciemne.
Swoją drogą, ktoś pamięta, jak Grecy wizualizowali sobie Erynie, czyli boginie zemsty, wyrzutów sumienia, kary i słusznego gniewu? Chodzi mi o ten jeden szczegół – z oczu płynęła im krew.
Przed seansem nie chciałem czytać opinii, unikałem recenzji, bo wiedziałem, że i tak pójdę, a wolałem nie narażać się na spoilery. Teraz jednak zerknąłem tu i ówdzie, i ku memu ogromnemu zdumieniu odkryłem, że „Zabicie świętego jelenia” spotkało się ze świętym oburzeniem. I nie o to chodzi, że się komuś nie podoba, bo przecież nie musi, ale o to, że „to nie ma sensu”, „Lantimos się pogubił”, „oszalał” itp. itd.
Smutek mnie ogarnął wielki – prawie taki jak Kyparissosa – bo to milion sto dziesiąty dowód na to, że przestaje nas łączyć podstawowy kod kulturowy (którego jednym z fundamentalnych elementów do niedawna były mity greckie), że możemy sobie stukać w klawisze takiego samego Maca, lajkować się na tym samym Facebooku, kupować jogurty greckie tego samego producenta, w tej samej Biedronce, ale nie mieć ze sobą nic wspólnego, kompletnie się nie rozumieć.
Ze zgrozą odkrywam, że brzmię tu jak lamentujący starzec, ale skoro już niczego nie trzeba wiedzieć o świecie i jego najbardziej zarozumiałych mieszkańcach (w sensie historii i dorobku kulturowego), to po co to wszystko? Po co zabierać młodym dzieciństwo jakąś udawaną edukacją, po co wyrzucać pieniądze na kulturę, którą wszyscy mają w dupie? Jedyny czytelny dla wszystkich kod kulturowy będzie się ograniczał do „Gwiezdnych wojen” i „Władcy pierścieni” (filmowego – Bombadil? Jaki Bombadil? Nie mamy pana na liście)? Bo „Stranger Things”, cholera, wciąż nie widziałem…
Nawet jeśli nie będzie wielkiej wojny albo buntu maszyn, nawet jeśli jakimś cudem powstrzymamy ekologiczną apokalipsę, która wisi nad naszymi głowami, nawet jeśli przyszłość okaże się spokojna, syta i wygodna, to jako cywilizacja jesteśmy zgubieni. I nawet mi nas nie żal.
Niesamowite jest to, że jeszcze niedawno trzeba było się najeździć po Berlinach, Wiedniach i Londynach, żeby zobaczyć ulubionych piosenkarzy lub odkryć coś nowego. Dzisiaj wszystko za rogiem, na wyciągnięcie ręki. Jednego wieczoru w Krakowie grają Mount Eerie, Jerusalem In My Heart, Kadavar, The World plus cały zastęp polskich artystów – i to wszystko nie na jakimś festiwalu, ale w klubach, każdy sobie. Jak żyć? Wybrałem Mount Eerie i Jerusalem In My Heart, choć ci, co podróżowali innym szlakiem, też chyba nie narzekali.
No więc Mount Eerie, z płytą „A Crow Looked at Me”. Trochę bałem się tego koncertu. Zarówno tego, co zobaczę/usłyszę, jak i reakcji publiczności. Zacznę od publiczności, bo ta stanęła (czy tam usiadła, whatever) na wysokości zadania. Nie dość, że sala wypełniona była do ostatniego miejsca, to jeszcze wszyscy słuchali w absolutnej ciszy i skupieniu. Żadnych teatralnych szeptów, gadania przez telefon, nawet zdjęcia robili rzadko i nieśmiało. Tylko brawa pomiędzy utworami… Ja nie byłem w stanie, ale rozumiem tych, co klaskali, choć ten aplauz zestawiony z treścią piosenek brzmiał cokolwiek osobliwie. Phil zresztą zwrócił na to uwagę, ale poprosił, by nie przestawać. To miłe, ale ja wciąż nie mogłem…
„A Crow Looked at Me” – jeśli ktoś nie wie – nie tyle jest płytą z muzyką, co żałobnym lamentem, który wydał z siebie Phil Elverum po śmierci żony Geneviève. Te piosenki są jak zdjęcia zrobione w domu dotkniętym tragedią, takie które zdobywają wyróżnienia na World Press Photo. Realistyczne, intymne, bez retuszu. Silne ludzkim dramatem, emocją, nie wymyślnym konceptem autora. Forma dąży w nich do zera, bo – jak śpiewa Phil w otwierającym album „Real Death” – its not for singing about / Its not for making into art. A jednak to zrobił. Śpiewa, bo jakoś musi sobie z tym wszystkim poradzić, a pewnie nie umie inaczej. Nie dziwię się nawet tym, których ta płyta odrzuciła – bo zbyt dosłowna, zbyt naga – ale koncert potwierdził coś, co już wcześniej przeczuwałem: to jest wybitny materiał. To jest jak „Treny” czy „Requiem ludowe”, rzecz uniwersalna. Ten ból, strach, ten absurd śmierci wszyscy potrafią zrozumieć, bo to jedyne doświadczenie wspólne absolutnie całemu gatunkowi ludzkiemu. Memento mori.
No więc koncert. Trwał nie dłużej niż godzinę, a oprócz utworów z „A Crow Looked at Me” Phil zaprezentował kilka nowych numerów. Temat ten sam, choć opowieści dłuższe, zawierające zarówno wspomnienia szczęśliwych chwil u boku żony, jak i usilnych prób dalszego życia. Piekielnie trudnych. Bo jak zimą po raz pierwszy zamknąć okno w jej pokoju, skoro może coś, może duch, mogłoby przez to okno chcieć wlecieć? Jak znieść chwilę, w której córka słucha płyty nagranej przez Geneviève i w skupieniu wpatruje się w głośnik, próbując przypomnieć sobie, jak mama wyglądała? Co zrobić, kiedy w ogrodzie, w miejscu gdzie wiele miesięcy wcześniej rozsypane zostały prochy zmarłej, natykasz się na maleńką kosteczkę może to kawałek palca, którym cię dotykała?
To światło po koncercie, gwar i Phil samodzielnie sprzedający płyty, z takim jakimś przepraszającym uśmiechem… Zbiło mnie to z pantałyku. Chciałem mu coś powiedzieć, ale zapomniałem co, bo ktoś mnie popychał, ktoś to wszystko filmował. Kupiłem więc płytę, uścisnąłem Philowi rękę, wydusiłem z siebie „Thank you” – i poszedłem.
Ale dzisiaj przypomniałem sobie, co chciałem powiedzieć: że nawet nie wyobrażam sobie, jak boli, ale jeśli przez te 13 lat kochał kogoś tak bardzo, jak o tym śpiewa i sam tak bardzo był kochany, to jest szczęściarzem.
Po Mount Eerie godzina przerwy na ochłonięcie i czas na Jerusalem In My Heart w betonowym schronie salki koncertowej klubu Re. Trudno mi było w to wejść po tym, jak Elverum przejechał mnie emocjonalnym walcem, ale to świetna muzyka – jak ktoś kochał w latach 80. Dead Can Dance (kochałem), a ostatnich 30 lat nie spędził pod mokrym kamieniem (mam nadzieję, że nie spędziłem), to Jerusalem, elegancko psujące nostalgiczną, egzotyczną cepeliadę szumami i przesterami, musi mu się podobać.
Muzykę uzupełniają – a właściwie są integralną częścią audiowizualnego projektu Jerusalem In My Heart – sugestywne wizualizacje. Żadne tam fraktale z komputera, ale preparowana taśma filmowa, z którą pan Coderre uwija się za projektorem. Szum projektora z kolei w tak małym pomieszczeniu jak Re skutecznie sklejał się z muzykę, co jednak nie przeszkadzało, ale było jej nieoczekiwanym lecz interesującym uzupełnieniem.
Jerusalem In My Heart mogliby wystąpić tydzień temu w Katowicach, na Womex. Prawdę mówiąc, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby takie, bardziej eksperymentalne składy, zastąpiły tam część przyjaznych radiu, popfolkowych historii. I to właściwie jedyne zastrzeżenie do tej imprezy… Po raz pierwszy byłem na Targach Muzyki Świata, ale bardzo chciałbym, żeby to nie był raz ostatni, bo to było słuszne i dobre. Część targowa na bogato, co szczególnie budujące w rzekomo kryzysowych dla muzyki czasach. Jasne, muzyka źródeł ma najczęściej wsparcie instytucjonalne, więc nawet reprezentanci odległych i egzotycznych krajów mogli się pokazać w Katowicach, ale fajnie jest odkryć, że tak wielu ludzi widzi w tym sens. Krążyłem więc pomiędzy stoiskami, zbierałem płyty (nawiozłem ich ze 40, trwa przesłuchiwanie), czasem z kimś chwilę pogawędziłem, czasem dałem się poczęstować regionalnym przysmakiem lub napojem. Żyć nie umierać.
A wieczorami koncerty i życie towarzyskie na pełnej. Grały trzy sale: Spodek, centrum kongresowe i NOSPR. Grało też do rana Królestwo na rondzie, opanowane przez etnodidżejów. Katowice są świetnie przygotowane do takich imprez – mają i infrastrukturę, i ludzi, którzy wiedzą, którą stroną kaczka wodę pije. I strategię na lata – to naprawdę jest Miasto Muzyki, nie że taki ładny promocyjny slogan.
A co tam na tych scenach Womexu wypatrzyłem? Alireza Ghorbani z Iranu to wielki śpiewak. 47Soul czyli Palestyńczycy z Wielkiej Brytanii – ale to petarda! Victoria Hanna, czyli coś, co w programie nazwano kabalistycznym rapem, a w istocie było… cholera, nie wiem, może kabalistycznym rapem?
TAGS:BIE MOCNY Szubrycht Jarek
<<< Thank you for your visit >>>
Jarek SzubrychtWebsites to related : Pisać każdy może... tylko jak
keywords:
description:
keywords:
description:
sobota, 28 lutego 2015 Galop '44 W okolicach kolejnych rocznic wybuchu Powstania Warszawskie
keywords:
description:
ADRIAN SZARY
Strona głównaBiografiaBibliografiaAktualnościPoezjaProzaMonodramBajkiPiosenkiPrzekładyRecenzjeMultimediaSzaró
keywords:
description:A great WordPress.com site
Studio Teatralne Julii Kotarskiej-Rekosz A great W
keywords:
description:ஒரு கணக்கை உருவாக்கவ
keywords:ostrów mazowiecka, ostrów maz, ostrow mazowiecka, ostrow maz, powiat, gmina, ostrowski portal internetowy
description:Ostrów Mazowiecka -
keywords:
description:Cuisine facile au multicuiseur
Tous nos blogs cuisine
keywords:Guide des aliments, abats, acétique, acide, acide aminé, acide folique, acide urique, acides aminés, bcca, acides gras,
Anorak News - Pop culture, media keywords:
description:
Anorak Anorak News - Pop culture, media, sport and weirdness
keywords:
description:An independent voice on education speaking out on matters that need to be spoken about.
Networkonnet An indepe
Hot Websites